- Panie komandorze - powiedziała - jedyni ludzie, którzy znają odpowiedzi na wszystkie pytania, to ci, którzy nigdy nie stanęli w obliczu pytań.
Uwielbiam poznawać nowe fakty historyczne całkowicie przypadkiem, ale jestem wniebowzięta, kiedy dzieje się to za pomocą książek - szczególnie po których w życiu bym się tego nie spodziewała. Kilka dni temu nie postawiłabym nawet złamanego grosza, że w po raz pierwszy przetłumaczonej na język polski pozycji Jojo Moyes poznam kawałek nieznanej mi historii.
"W samym sercu morza" to opowieść o australijskich kobietach, które podczas wojny wyszły za mąż za brytyjskich żołnierzy, stacjonujących wówczas na kangurzym kontynencie. Po wojnie rząd brytyjski postanowił ściągnąć te młode kobiety do siebie, a one znajdowały w sobie siły, aby wejść na pokład statku i wyruszyć w odległą podróż, nierzadko do mężczyzn, których widziały zaledwie kilka razy w życiu, a także mało lub całkowicie nic nie wiedząc o ich codziennym życiu w Wielkiej Brytanii. Zdarzało się, że w listach panowie obiecywali im wiele, choć w Wielkiej Brytanii ich życie było już ułożone, o czym młode żony nie miały pojęcia. Mimo wszystko, płynęły w nieznane z wielką ufnością i miłością w sercu.
Ten wątek historyczny został przedstawiony na podstawie losów kilku kobiet - przede wszystkim różniących się od siebie żon, które w normalnych okolicznościach najprawdopodobniej nigdy nie zamieniłyby ze sobą słowa. Każda z nich jest inna i każda z nich ma diametralnie różną relację z mężem. Tymczasem Jean, Margaret, Frances i Avice zamknięte są w jednej ciasnej kajucie.
To właśnie bohaterki są głównym atutem powieści. Ich kreacje są naprawdę bardzo dobre - każda z nich inna, wzbudzająca ciekawość, przedstawiona w sposób budujący napięcie, z własną przeszłością. Chociaż niektórych fragmentów ich historii można się domyśleć, postacie nie są zbyt przewidywalne, a już na pewno nie są przesadzone w żadną ze stron - ot, naturalne i prawdopodobne do spotkania w realnym świecie.
Niewątpliwym plusem okazało się dla mnie zakończenie. Nie za słodkie, ale też nie za bolesne - wyważone i możliwe. Nic dziwnego, skoro historia jest inspirowana prawdziwą historią, na dodatek samej babci autorki. Rodzinne konotacje nie wprowadziły jednak pudrowej ckliwości, o nie, wszystko było w odpowiednich dawkach. A jeśli chodzi o inspiracje prawdziwymi wydarzeniami, zawsze są one mile widziane. Tym bardziej, kiedy dotykają zdarzenia mało znanego w społeczeństwie.
Muszę jednak przyznać, że chociaż samo zakończenie bardzo mi się podobało, nie było ono specjalnie zaskakujące. Chociaż na łamach wydrukowanych stron rozgrywają się wzniosłe, szczęśliwe i tragiczne momenty, nie było dla mnie prawie żadnego elementu zaskoczenia. Jednocześnie, choć brzmi to sprzecznie, nie było nic do bólu przewidywalnego. Autorka bazowała na bardzo prawdopodobnych historiach, choć niekoniecznie dawała jasne wskazówki co do dalszych losów bohaterek. Mamy do czynienia ze schematami, które może aż tak mocno nie są wyeksploatowane w literaturze, co nie znaczy, że nie są spotykane.
Niestety, to wrażenie było potęgowane przez brak wartkiej akcji. Nic dziwnego, skoro przez całą książkę bohaterki... po prostu płynęły. To nie były dramatyczne sceny statku wojennego lub tonącego Titanica, zdecydowanie nie. Dopiero ostatnie 150 stron rozkręciło powieść tak bardzo, że ciężko było odłożyć ją na bok. To właśnie te ostatnie rozdziały zaważyły na końcowej pozytywnej ocenie.
Monotonną akcję zazwyczaj można wybaczyć, kiedy książka - a szczególnie romans - przepełniona jest inspirującymi przemyśleniami podmiotu lub narratora. Tutaj tego nie dostrzegłam. Owszem, opisy i przemyślenia są obecne, jednak pozostaje spory niedosyt, jeśli weźmiemy pod uwagę ich jakość. O ile zazwyczaj zaznaczam sporo cytatów w książkach, tutaj nie zaznaczyłam prawie żadnego. Ten fakt nie byłby tak rozczarowujący, gdyby wątek historyczny był mniej ciekawy, a położenie młodych żon całkowicie zwyczajne.
Dotychczas przeczytałam tylko jedną pozycję Jojo Moyes i zauważam pewne podobieństwo - poprawność stylu, względna przewidywalność, dobrze odzwierciedlony portret psychologiczny bohaterów oraz zbyt duża liczba stron. "W samym sercu morza" uważam za pozycję po prostu czwórkową, dobrą, zwyczajnie poprawną. Gdyby odciąć jej znaczącą część stron, lektura na pewno byłaby ciekawsza, a akcja zdecydowanie żywsza.
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 01.07.2020
Liczba stron: 544
Przeczytane: 30.06.2020
Ocena: 5/10
Ocena: 5/10
Ja czytałam kilka książek tej autorki, są dobre, ale nie robią na mnie dużego wrażenia. Może kiedyś i po nią sięgnę, ale nie prędko.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Na mnie też raczej nie robią wrażenia. To moja druga książka tej autorki i pozostaje duży niedosyt. Po obejrzeniu ekranizacji jednej z jej książek także nie byłam zachwycona.
UsuńJa lubię twórczość tej autorki i planuję poznać tę historię. 😊
OdpowiedzUsuńOoo! Masz swoją ulubioną książkę?
UsuńJa nie znam jeszcze twórczości Jojo Moyes, chociaż planuję się zapoznać. Sam pomysł na fabułę tej książki jest według mnie bardzo ciekawy. O tym wątku historycznym nie słyszałam nigdy. Szkoda, że cała książka sprawia wrażenie trochę przegadanej.
OdpowiedzUsuńWątek historyczny jest baaaaardzo ciekawy! Pomysł na fabułę także. Niemniej... No właśnie. :/
UsuńMuszę w końcu zapoznać się z książkami Moyes, bo wstyd, że jeszcze nic nie znam :O
OdpowiedzUsuń