Współczesny człowiek przyjeżdżający do Irlandii potrzebuje powonienia, żeby mogło ostrzec go przed frytkami z octem. Nawet jeśli miałaby to być jedyna i ostatnia rzecz, jaką cały zmysł powonienia zrobi!
Z czym kojarzy Wam się Irlandia? Ze skoczną muzyką, długimi nogami tancerek, zielonymi klifami, wiatrem, deszczem, pysznym piwem, klimatycznymi pubami? Dla mnie Irlandia to uśmiech – nie tylko Irlandczyków i ludzi wszelkich narodowości, ale przede wszystkim z moim. Zaraz potem stawiam muzykę, owce, słodycze, alkohol, klimat Dublina i przepiękne widoki. I coś, co zawsze muszę zjeść – frytki z octem i ryba. Fuj, wiem. W Polsce nigdy bym tego nie zjadła.
Niewątpliwie Irlandia służy twórczemu myśleniu. Mam jednak wrażenie, że jest za mała, żeby wszyscy, którym otwiera się tutaj umysł, mogli jednocześnie rozwinąć swoje skrzydła. Nie będę wymyślał powodów, dla których tak się dzieje. Po prostu ich nie znam.
Marcin Szulc jest adwokatem, który wyemigrował z Polski do Irlandii ponad dekadę temu. Zna więc Irlandię z perspektywy świeżego imigranta, ale też z perspektywy osoby, która mieszka tam na stałe. Byłam ciekawa przede wszystkim tej drugiej strony. Życie chwilowego pracownika na obczyźnie nie jest specjalnie ciekawe pod kątem kulturowym – oczywiście, nie zawsze. Ale jednak długi pobyt za granicą pokazuje zdecydowanie więcej i pozwala na zrozumienie różnic między dwoma państwami.
Irlandia może zapłodnić intelektualnie lub pomóc rozwinąć skrzydła, jeśli zapłodnienie przyszło skądinąd. Mam jednak wrażenie, że nie potrafi dać jednego i drugiego równocześnie.
Książka „Irlandia albo frytki z octem” podzielona jest na dwanaście rozdziałów. Już sam spis treści mówi, że nie będzie to poważna lektura. Słodko – gorzki wydźwięk idealnie pasuje do irlandzkiej narracji. Taką też narrację poznałam, kiedy rozmawiałam z Polakami, mieszkającymi na stałe w Dublinie. Inaczej się nie da. Dla turystów pewne rzeczy są niewidoczne, bo wychodzą dopiero po zamieszkaniu w Irlandii. Właśnie do tych rzeczy drzwi otwiera nam autor tej książki.
Mówiąc o zapachu wcale nie mam nic złego na myśli. Irlandia jest po prostu inna i wiele rzeczy, które tutejsi uznają za normalne, szokują kontynentalnych Europejczyków. I to bardziej niż drobne dziwactwa Brytyjczyków.
Nie da się ukryć, że jest to szybka lektura – wystarczy tak naprawdę jeden krótki wieczór, żeby ją przeczytać. Jeśli ktoś uwielbia ironię i sarkazm, będzie czytał trochę dłużej, bo po drodze będzie miał kilka przystanków na większe i mniejsze parsknięcie śmiechem. Przez większość czasu Marcin Szulc w zasadzie rzuca same minusy mieszkania na Zielonej Wyspie, ale niech Was to nie zmyli, ani też niech Was to nie zniechęci. Prawdziwy smaczek czeka na Was na samym końcu.
Przekonałem się jednak, że sugerowanie rozwiązań problemów będących przedmiotem narzekań spotyka się tutaj ze zdziwieniem. Narzekać to „my”, ale rozwiązania niech znajdują „oni”. „Oni” też zajmą się wprowadzeniem tego w życie, żeby „nam” było lepiej. Tak właściwie, to czemu jeszcze tego nie zrobili?
Chociaż „Irlandia albo frytki z octem” może pomóc w podjęciu decyzji o wyjeździe na stałe, to ludzie planujący krótką podróż lub po prostu zainteresowani Irlandią znajdą tutaj coś dla siebie. Inaczej patrzy się na ten kraj, mając w głowie informacje, które w tak humorystyczny sposób przekazuje autor. Wierzcie mi, ja też inaczej patrzę na to wszystko, odkąd dowiedziałam się, że typowy irlandzki pub nie ma nic wspólnego z typowym irlandzkim pubem (serio, serio) lub też, że wszystko, co dobre, może być tylko i wyłącznie irlandzkie.
„Jakiś czas” to bardzo istotne pojęcie w Irlandii. „Jakiś czas” ma długość zależną od kontekstu i doświadczenie uczy mnie, że zawsze trzeba „jakiś czas” zdefiniować i doprecyzować.
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Książka ląduje na liście moich ulubionych książek, a to niemały zaszczyt, patrząc na mój gust. Niedoświadczonym w temacie może otworzyć oczy na sprawy, o których nigdy by nawet nie pomyśleli. Nic dziwnego – bo Irlandia to nie tylko to, co znajdujemy w pierwszym lepszym przewodniku turystycznym… Lub też może przede wszystkim to nie to. Choć nie powiem – widok małych owieczek może zasłonić widoczność na rzeczy ważniejsze.
Wiele rzeczy jest z pozoru identycznych, leczy przy bliższym poznaniu okazuje się, że pod powłoką normalności czai się celtycki duch. Który na każdym kroku znajduje irlandzkie rozwiązanie irlandzkiego problemu.
Wydawnictwo: Wizard Media
Data wydania: 2018
Liczba stron: 176
Przeczytane: 01.02.2019
Ocena: 9/10
Może kiedyś uda mi się wybrać do Irlandii. Ciekawy tytuł.
OdpowiedzUsuńPolecam zarówno książkę, jak i podróż do Irlandii. Obie rzeczy są cudowne :)
UsuńJako mieszkanka zielonej wyspy, już od prawie 20 lat, z chęcią się skusze ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Jestem szalenie ciekawa wiec Twojej opinii ;)
UsuńJak będę planowała kiedyś krótki wyjazd do Irlandii, postaram się wtedy pamiętać o tej książce.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Warto. Ja przeczytałam pomiędzy wyprawami do Irlandii i książka otwiera oczy na wiele spraw :)
UsuńWarto. Ja przeczytałam pomiędzy wyprawami do Irlandii i książka otwiera oczy na wiele spraw :)
UsuńBardzo zachęcająco na lekturę i podróż :)
OdpowiedzUsuńZachęcam więc po lektury podczas podróży ;)
UsuńCiekawy tytuł
OdpowiedzUsuń:)
UsuńPo takiej rekomendacji po książkę muszę sięgnąć :) Zresztą moje klimaty, lubię tematy o Irlandii..
OdpowiedzUsuńSuper! Jeśli znasz więcej ciekawych książek o Irlandii, to daj znać ;)
UsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń