11/21/2017

11/21/2017

Ozzy Ozbourne, Chris Ayres "Ja, Ozzy. Autobiografia"

- Słyszałeś te ciężkie brzmienia na płycie Led Zeppelin?
Bez mrugnięcia okiem odpowiedział:
- My zagramy ciężej. 

Kiedyś sądziłam, że biografie to najnudniejsze książki na świecie. Fakty z życia danej osoby, zarysowane drzewo genealogiczne, ukończone szkoły, sukcesy w pracy i mnóstwo, mnóstwo dat. Kiedy pomyślałam o przeczytaniu biografii jakiegoś swojego ulubionego zespołu, także przechodziły mnie ciarki. Wyobrażałam już sobie, jak w tak nudny sposób opisywane są każde albumy, rok po roku, co uczyniłoby z muzyki suchy fakt. Tak, kiedyś tak sądziłam. A później chwyciłam za książkę "Ja, Ozzy. Autobiografia".

Rodzice widzieli mnie w telewizji, o czym dowiedziałem się od braci kilka dni później. Nawet jeśli byli ze mnie dumni, nie powiedzieli tego. Łudzę się jednak, że byli. 

Ozzy Osbourne znany jest wszystkim, nie trzeba go przedstawiać. Słynny rockman i wieloletni członek jednego z najważniejszych zespołów w historii muzyki - Black Sabbath - zapisał się w pamięci ludzi nie tylko talentem wokalnym, ale również, jeśli nie przede wszystkim, swoim skandalicznym zachowaniem. Mówili, że Ozzy nie napisze tej książki, a jednak - oto jest. Być może przewidywano, że muzyk będzie miał problemy ze zebraniem wspomnień (alkohol, narkotyki i szaleńcze tempo życia robią swoje), ale coś tam udało mu się wyciągnąć z pamięci.

Czasem tak jest lepiej, gdy znajomość ma trwać jedną noc. 

Patrząc na życie Ozzy'ego można się spodziewać, że książka będzie, delikatnie mówiąc, dość ciekawa i serwująca specyficzne opowieści. Faktycznie, lektura jest pełna humoru i wyraźnie przedstawia barwne wydarzenia z życia muzyka, a napisana została tak lekkim piórem, że czyta się ją w mgnieniu oka, mając przed oczyma opisywane sytuacje.

Osobiście najbardziej bałem się tego, że się rozminiemy z oczekiwaniami fanów. Wiedziałem, że nie możemy w nieskończoność klepać "Iron Manów", że potrzebujemy nowych wyzwań. Ale też nie mogliśmy do każdego kawałka dodawać instrumentów dętych i grać jakiegoś debilnego abstrakcyjnego jazzu. Zespół nazywał się Black Sabbath i póki tak było, musieliśmy grać ciężko, żeby ludzie nas brali na poważnie. 

Oprócz śmiechu książka dostarcza też... refleksji. Mamy okazję poznać Ozzy'ego z innej strony niż tylko muzyka. Pojawia się całe mnóstwo prywatnych wątków, głównie ze strefy rodzinnej, co dla fanów nie będzie dużym zaskoczeniem, a jednak dostarczy mnóstwo ciekawych informacji. Ozzy pokazuje się nam też z drugiej perspektywy - nie tylko szaleńczej wersji muzyka zespołu metalowego, ale także w wersji osoby, która swoje w życiu przeszła i może coś na ten temat powiedzieć. Książka dedykowana jest fanom, ale już na pierwszej stronie wspominany jest Randy Rhoad. Jak wiadomo, Ozzy bardzo przeżył (przeżywa) jego śmierć i to właśnie fragmenty poświęcone młodemu gitarzyście mocno dotknęły mojego serca.

Najsmutniejsze jest to, że dopiero po wytrzeźwieniu widziałem, jak podle się zachowuję. Wierzcie mi, teraz już wszystko rozumiem. 

Dlaczego uważam, że "Ja, Ozzy" jest jedną z najlepszych biografii? Otóż dlatego, że na siłę nie zostały upchnięte w niej daty i suche fakty. Wydarzenia zostały przedstawione tak, że czytelnik ma wrażenie bycia w tamtym miejscu i w tamtym czasie. Styl jest fenomenalny, jego prostota pasuje do tematyki, a równowaga w emocjach zostaje zachowana - idealnie dryfuje się pomiędzy złymi i dobrymi wydarzeniami. Nie bez znaczenia ma tutaj dystans Ozzy'ego do samego siebie i otaczającego go świata. Ponadto, tekst urozmaicony został fotografiami, które dopełniają opisy.

No więc pewnego dnia wyszedłem z próby i już nie wróciłem. 

Książkę gorąco polecam nie tylko miłośnikom muzyki i fanom Black Sabbath oraz samego Ozzy'ego Osbourne'a. To kawał dobrze napisanej biografii, więc warto do niej zajrzeć, nawet jeśli nie lubi się mocniejszych brzmień. Ja często do niej zerkam, kiedy mam zły humor - wystarczy otworzyć książkę na dowolnej stronie i już mimowolnie się śmieję.

- Wie pan co? - mówię. - Jeśli mogę coś zrobić dla kościoła, cokolwiek, proszę mi dać znać, dobrze?
- O, to bardzo miłe z pańskiej strony. Nie gra pan przypadkiem na organach?
- E... nie. 
- Ale gra pan w jakimś popowym zespole, prawda?
- Tak, gram. 
- Mogę wiedzieć, jak się nazywacie?
- Black Sabbath. 
- A. - Pastor przez chwilę marszczy czoło, potem patrzy na mnie i mówi: - Trochę dziwna nazwa, nie uważa pan?

Przeczytane: 26.07.2014
Ocena: 10/10


6 komentarzy:

  1. To niekoniecznie książka dla mnie, ale może kiedyś się z nią zapoznam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi świetnie. Mina księdza musiała być bezbłędna. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że Ozzy na swojej drodze spotkał nie tylko księdza, u którego wywołał taką minę :D

      Usuń
  3. Uwielbiam czytać autobiografie :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Satukirja , Blogger