Dzisiaj kończę dwadzieścia osiem lat.
Żyję.
Kurwa mać. Książkę "27, czyli śmierć tworzy artystę" chciałam przeczytać, odkąd rzuciła mi się w oczy wśród literatury fińskiej. Jak więc mogłabym sobie odmówić przyjemności i nie sięgnąć po ten tytuł, skoro zahaczał on o jeszcze dwa interesujące dla mnie obszary - artyzm i śmierć?
Kurwa, chętnie sprzedałabym duszę, gdyby znalazł się ktoś, kto zechciałby ją kupić. Wystawiłam ją za półdarmo i została odrzucona. Zbrukali ją, rzucili na brudną ziemię, opluli i ponieśli na stos... To jest prześladowanie czarownic!
Na ponad 360 stronach miała zostać opowiedziana historia dwudziestosiedmioletniej Angie, próbującej ze swojego nędznego życia zrobić coś. Nie ma jeszcze pomysłu, co tym czymś mogłoby być, niemniej wie, że musi to być rzecz ogromnej wagi. Musi spłodzić epokowe dzieło, które zapisze ją na kartach dziejów ludzkości. Wertuje historie wielkich artystów, spostrzegając, że tworzyli oni swoje kultowe dzieło bardzo młodo i umierali w wieku 28 lat. Czas więc tyka, bo dziewczynie właśnie wybił 27 rok życia. Podejmuje w końcu decyzję, że jedyne, co potrafi, to pisanie, więc jej twórczym dzieckiem stanie się książka.
Czuję się prawie równie do dupy jak świat.
Gdybym miała powiedzieć, co jest plusem (jedynym!) tej pozycji to wielopłaszczyznowość. Wydarzenia, które mają miejsce, pokazywanie są z kilku perspektyw - nawet z perspektyw rzeczy martwych, czyli samochodu i dziecięcej maskotki. Niemniej, przez kilkadziesiąt stron nie było wiadomo, o co w ogóle w tym chodzi i co łączy różne punkty widzenia. Nie można również nie odnieść wrażenia, że autorka po prostu przesadziła i owa wymyślność była zbyteczna.
Dlaczego w życiu tak musi być, że gdy jedna rzecz jest do dupy, to cała reszta też musi opływać gównem?
Kreacja bohaterów jest dobra, a przez wielowątkowość nie ma się wrażenia papierowości postaci. To jednak nie znaczy, że da się tę książkę czytać, bo przez irytujących bohaterów jest to niemalże niemożliwe. Już od samego początku można się spodziewać, że Angie będzie kpiną w stronę artystów bez zdolności, a więc będzie osobą niezwykle denerwującą, ale to, co zadziało się na stronach książki, było zdecydowanie przesadą. Sądziłam, że autorka pokieruje w jakiś sposób dziewczyną, aby jej historia miała jakikolwiek sens, ale... Nie ma co liczyć na dojrzałość.
Czytam tekst jeszcze raz. Nadal jestem z niego zadowolona. Im więcej przeciwności losu, tym lepiej piszę.
Czytam tekst jeszcze raz. Nadal jestem z niego zadowolona. Im więcej przeciwności losu, tym lepiej piszę.
Historia wlecze się i wlecze, a zanim Angie siada po swojej książki - czyli my znajdujemy się w punkcie, który wydawca przedstawił w opisie - dobijamy do połowy. Co było wcześniej? Nic. Co było później? Też nic. Nic ciekawego. Jesteśmy nawet zmuszani do czytania jakże artystycznych wypocin głównej bohaterki. Rozumiem, że był to zabieg celowy, ale jej autorskie opowiadanka można było choćby odrobinę skrócić, aby oszczędzić bólu czytelnikowi.
Rąbię drzewo, żebym nie musiała rąbać ludzi.
Byłam też szalenie ciekawa fińskości w tejże lekturze. Autorka - Alexandra Salmela nie jest Finką. To Słowaczka, pisząca po fińsku, a umiejętność posługiwania się tym językiem zdobyła podczas studiów w Pradze. Do kultury tego nordyckiego kraju przybliża ją też fakt, że w nim po prostu mieszka. Niemniej, w książce jest niewiele prawdziwej fińskości. Finlandia, owszem, jest przedstawiona dość realistycznie, lecz fińskiego ducha tam zdecydowanie nie ma. Jest za to spora dawka cynizmu, ironii, sarkazmu i realizmu, ale wciąż za mało, aby warto było sięgnąć po tę książkę.
Wiem, oczywiście, że życie to czcza bieganina, a człowiek jest bezmyślną kupą ekskrementów, ale nie zamierzam zapaść się w tym negatywnym nastawieniu bez odrobiny stylu.
Mam wrażenie, że autorka tak samo jak bohaterka próbowała na siłę stworzyć "coś" i wbić się do literatury fińskiej, która jest na tyle niszowa, że byle co rzuca się w oczy (kto wie, może właśnie dlatego pani Salmela wybrała język fiński jako język swojej książki - inaczej nikt nie zwróciłby uwagi na te wypociny). Jestem zaskoczona, że "27, czyli śmieć tworzy artystę" jest książką obdarzoną nagrodami, bo zwyczajnie na to nie zasługuje. Jakże ambitne filozofowanie sięga dna, z którego książki nie jest w stanie wyciągnąć kilka uszczypliwych komentarzy.
Poza sobą nie mam niczego do stracenia.
I wyjątkowo mi z tym dobrze.
Jestem wolna.
Przeczytane: 12.10.2017
Ocena: 2/10
No to słabo - jestem w wieku bohaterki, więc już samo to biorąc pod uwagę, że (jak rozumiem) chciała w rok napisać jakieś epokowe dzieło, zainteresowało mnie. Na szczęście przeczytałam też, co napisałaś o tej książce dalej i już nie jestem nią zainteresowana:D
OdpowiedzUsuńNie no, rok to sporo. Może jesteś w stanie napisać epokowe dzieło ;D
UsuńCzyli znów potwierdziło się powiedzenie, że papier wszystko przyjmie, ale te przyznane nagrody? Hmmm...Może to już odbywa się podobnie jak z medalami i wyróżnieniami dla produktów spożywczych. ;)
OdpowiedzUsuńNiestety, większość z nagród literackich to taka sama ściema ;)
UsuńPrzyznam, że gdy przeczytałam tytuł książki to myślałam o całkiem innej kategorii, coś o wszystkich artystach, którzy umarli w wieku 27 lat. Jednak za sam utwór nie będę się brała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ja na początku też tak myślałam, a tutaj nic z tego. Niemniej, autorka taki przegląd też zrobiła.
UsuńPomysł może i ciekawy, ale od początku nie spodziewałabym się niczego dobrego po takiej bohaterce :D
OdpowiedzUsuńBohaterka to prawdziwe zło. Dawno nie spotkałam tak irytującej.
UsuńPrzyznam, że pierwszy raz słyszę o tym tytule, ale może to i dobrze. Często nagrody przyznawane książkom są bezpodstawne.. Takie mam wrażenie. Rozbroił mnie cytat: "Rąbię drzewo, żebym nie musiała rąbać ludzi." - kojarzy mi się z taką płytkością i kiczem, sorry :D Wiem na pewno, że ta książka nie wpadnie w moje ręce :)
OdpowiedzUsuńWiększość cytatów taka tam jest. Chociaż przyznam, że akurat do mnie wyjątkowo trafia. No ale ja jestem osobą, która powinna rąbać drzewo, bo poziom wkurzenia przez ludzi wzrasta u mnie niebezpiecznie wysoko.
UsuńMyślałam już kilka razy by tą książkę kupić,ponieważ co chwilę ją gdzieś widziałam.Dzięki twojej recenzji wiem,że nie warto i za to bardzo Ci dziękuję
OdpowiedzUsuńJa sądzę, że warto odpuścić... Ale co kto woli ;) Dla mnie strata czasu.
UsuńAjjjj autorka najwyraźniej nie uniosła tematu, bo pomysł ma potencjał :( A motyw narracji prowadzonej z perspektywy martwych przedmiotów otaczających bohaterów zaczerpnęła chyba od Pamuka, który posłużył się czymś takim w swoim "Nazywam się Czerwień".
OdpowiedzUsuńHmmm... Pomysł nie ma potencjału. Jest raczej beznadziejny. Nie wiem, czym się autorka inspirowała, ale perspektywa Pana Prosiaczka - maskotki, była dobra :D
UsuńWidziałam już gdzieś tę książkę, ale dobrze, że po nią nie sięgnęłam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Agaa
https://ilovetravelingreadingbooksandfilms.blogspot.com/
Chyba dobrze ;)
UsuńPatrzę, że nie tylko ja przyznałam Złote Maliny Literatury - oby jak najmniej takich lektur przed nami! Ja będę tytuł omijać szerokim łukiem ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Przy pisaniu tej recenzji myślałam właśnie o Złotych Malinach, więc trafiłaś idealnie :D
UsuńZapowiada się zwyczajna strata czasu. A zaczynając czytać Twoją recenzję poczułam się ogromnie zainteresowana tytułem, bo jeszcze chyba nie czytałam książki pochodzącej od autora ze wspomnianego kraju. Widzę jednak, że wypadła słabo. Odpuszczam więc.
OdpowiedzUsuńWspomnianego kraju? Z Finlandii? Nie, autorka nie pochodzi z Finlandii.
UsuńSzkoda że książka okazała się taka słaba, bo pomysł był bardzo dobry :/ Gdy zaczęłam czytać trochę się podjarałam a tu taka klapa...
OdpowiedzUsuńPomysł wcale nie był dobry, mało miał w sobie sensowności ;)
Usuń