Od jakiegoś czasu obiecuję sobie, że sukcesywnie będę zapisywać piosenki dnia. Czasami mi się to udaje, ale częściej jest tak, że muszę się trochę zastanowić nad tym, czego w danym dniu słuchałam lub przejrzeć historię przeglądania, o ile słuchałam czegoś na laptopie. Jednak tym razem mnie pokarało - usunęła mi się historia i musiałam naprawdę wytężyć umysł, aby wyłapać muzykę sprzed dwóch tygodni. Ale cóż, udało mi się. I chociaż świat obiegła smutna wiadomość, że Chris Cornell nie żyje, to dzisiejszy wpis jest bardzo pozytywny. Nie byłam wielką fanką jego muzyki, ale znałam, lubiłam i szanowałam jego twórczość, szczególnie tą z zespołem Soundgarden. Są gusta i guściki, ale niektóre rzeczy po prostu się ceni, niezależnie od własnych upodobań. Dla fanów zespołu musi to być podwójny cios, bo formacja zapowiadała ostatnio nowy album. Przekonałam się na własnej skórze, co to znaczy, kiedy ukochany zespół już nie nagra obiecanego krążka, dlatego rozumiem fanów ich muzyki.
Czwartek, czwarty maj: 2Cellos My Heart Will Go On
Jakiś czas temu strasznie zaskoczyłam Was tą piosenką. Nie dziwię się Wam. Sama nigdy niespecjalnie pałałam do niej sympatią. Ba, miałam na nią nawet jakieś ckliwe, sentymentalne i cyniczne zarazem określenia. Ale ostatnio strasznie mnie inspiruje. A że lubię różne mniej lub bardziej dziwne covery, postanowiłam czegoś poszukać. Już kiedyś wpadłam na wykonania metalowe, lecz tym razem na takowe nie miałam ochoty. Miałam ochotę na coś, co ukazywałoby jakieś emocje i głębię piosenki (Céline Dion zdecydowanie tego nie robi). I proszę, oto znalazłam. W dodatku w wykonaniu drugich moich ulubionych wiolonczelistów (przepraszam, ale Apocaliptica jednak bardziej mnie ujmuje).
Piątek, piąty maj: Kenny Loggins Footloose
A co tam, zaskoczę Was ponownie. Tym razem jednak w zupełnie innym stylu. Stara piosenka, z 1984 roku, czyli starsza ode mnie o prawie dwanaście lat, a jednak towarzyszy mi od zawsze. Te babcine radio w kuchni. Jeśli ktoś nie ma babci, która od zawsze słucha jakiejś stacji radiowej ze starą muzyką, to tego nie zrozumie. Wtedy tego nie lubiłam, a dziś widzę w tym dziecięcą magię. Dawno nic nie rozbudziło mnie w nocy tak, jak właśnie ta piosenka. Nie włączę jej na stałe do swojego repertuaru, ale jako rozbudzacz podczas sesji na pewno się sprawdzi i wiele będę jej zawdzięczać.
Sobota, szósty maj: Abel Korzeniowski Dance For Me Wallis
Jeśli mowa już o radiu, uwielbiam czasami posłuchać stacji z muzyką filmową lub klasyczną (a często jedną i drugą na jednej stacji). W sobotę wieczorem w samochodzie ujęło mnie coś innego, ale w domu już tego nie czułam. Przesłuchałam raz, drugi, trzeci, ale nie czułam w tym magii. Zgaszone światło nie pomogło. Poczułam jednak to. Abel Korzeniowski mnie zahipnotyzował. Muzyka inna od tej w samochodzie, ale trafiła w moje serce i została tam na dłużej. Zobaczymy, na jak długo. I chociaż dramaty to filmy nie dla mnie, na "W.E. Królewski romans" jednak się skuszę - i to nie ze względu na tę magiczną muzykę.
Niedziela, siódmy maj: Jet Are You Gonna Be My Girl?
I znów coś na rozbudzenie. Tym razem Jet, który kilka lat temu ujął mnie piosenką "She's a Genius". Minęło kilka lat, a wciąż wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Tym razem towarzyszyło mi jednak coś innego, bo "Are You Gonna Be My Girl?", czyli niezwykle chwytliwa melodia. I jakże ciekawy teledysk... I tylko ciekawy. Jak dla mnie nie zasłużył na nagrodę MTV Video Music Award za najlepszy teledysk rockowy. Ale niech będzie, aż tak się nie czepiam.
Poniedziałek, ósmy maj: Led Zeppelin Whole Lotta Love
Ten muzyczny przekładaniec jest dla mnie samej zaskoczeniem. Oto przykład: Led Zeppelin, chociaż jeden z prekursorów hard rocka i jeden z najbardziej cenionych zespołów w ogóle, to formacja, której nienawidzę. Wykonanie 2Cellos tegoż utworu złagodziło jednak moje negatywne nastawienie i polubiłam oryginał, który od kilku dni należy do mojego codziennego repertuaru. Nie wiem, czy niebawem mi się nie znudzi, ale póki co cieszę się dźwiękami.
Wtorek, dziewiąty maj: Cradle Of Filth Temptation
Pomimo różnych, często bardzo skrajnych opinii, uwielbiam Cradle Of Filth. Być może dlatego, iż to jeden z pierwszych zespołów, które pokochałam już w dzieciństwie. Wtedy znałam trochę ciężkiej muzyki, ale nie aż tak. Zespół znam więc już od dawna, ale "Temptation" polubiłam dopiero dwa lata temu. Hmm... Nie słucham jej zbyt często, chociaż kocham ją śpiewać (jeśli można to tak nazwać). Po prostu Cradle Of Filth cenię bardziej za mroczne i niezwykle klimatyczne utwory, często bardzo długie. Poza tym moja "miłość" do żeńskich wokali...
Środa, dziesiąty maj: Linkin Park Krwlng
Już raz wstawiłam w muzycznym przekładańcu piosenkę w takim wydaniu. Chociaż wtedy chodziło zarówno o łyżwy, jak i o muzykę, tak tutaj chodzi przede wszystkim o łyżwy. Muzyka bez nich nie robi na mnie aż takiego wrażenia, choć Linkin Park był kiedyś w czołówce moich ulubionych zespołów (nie znałam wówczas fińskiej muzyki). Dla nieobeznanych w temacie - Kerr i Kerr to rodzeństwo, nie małżeństwo. Układ jest wspaniały, a muzyka to eksponuje. Wykonanie może nie jest najlepsze, ale... Żałuję jedynie, że nie tańczyła tego układu któraś z moich ulubionych par - najlepiej Gwendal Peizerat i Marina Anissina (co w zasadzie byłoby niemożliwe). Chociaż partnerów poza lodem nic nie łączy, to jednak potrafią pokazać podczas występu namiętność. W przypadku rodzeństwa to niemożliwe.
Czwartek, jedenasty maj: Acid Drinkers Hit The Road Jack
Acid Drinkers to może nie jest zespół, który lubię, ale na pewno to mój ulubiony polski zespół o ciężkim brzmieniu (gwoli przypomnienia, ja i polska muzyka to zupełnie inne światy). Być może stało się to przez to, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam jakąś ich piosenkę, nie sądziłam, że to polski zespół. Nic więc dziwnego, że się ku niemu skłaniam. A jeśli chodzi o ten cover... Czy nie jest po prostu świetny? Uwielbiam znane piosenki w zupełnie odmiennych aranżacjach.
Piątek, dwunasty maj: Black Sabbath Changes
Od czego zaczęła się moja przygoda z Black Sabbath? Od "Changes" i "Laguna Sunrise". Wówczas nie znałam jeszcze żadnej z ich piosenek i nie rozumiałam, jak mogą tworzyć ostrą muzykę, której ikoną się stali. HIM i Black Sabbath poznałam w tym samym czasie. Kiedy nie słuchałam pierwszego, to męczyłam drugie. Lato pomiędzy gimnazjum i liceum było magiczne. Nie spałam często aż do samego rana, patrzyłam najpierw na gwiazdy, później na budzące się słońce. Pamiętam ciepłe światło lampki na biurku, słodki zapach lata, odgłosy natury, dźwięki tej piosenki oraz rysunki, od których odrywałam się w celu wystawienia głowy przez okno i spojrzenia na niebo, aby chłodny wiatr otarł łzę z mojego policzka. To jedno z moich najpiękniejszych wspomnień.
Sobota, trzynasty maj: Black Sabbath Megalomania
W piątek ogarnęła mnie ogromna tęsknota za dawno niesłyszaną muzyką Black Sabbath i ich brzmieniem, kiedy przy mikrofonie stał Ozzy. Ostatnio kiedy już ich słuchałam to z innych okresów, więc postanowiłam wypełnić nieprzyjemną pustkę i pozbyć się tęsknoty. "Megalomania" to jeden z tych utworów, przez które jestem w stanie leżeć cały dzień i się nie ruszać, pozostając w całkowitym odrętwieniu i magii muzyki. W tym utworze jest coś tak hipnotyzującego, że właśnie leżąc na łóżku wręcz czuję fizyczny przypływ siły. To chyba zostanie mój hymn inspirujący do pisania pracy na studia.
Niedziela, czternasty maj: Ed Sheeran Thinking Out Loud
Jak dla mnie Ed Sheeran zginąłby w tłumie, gdyby nie jego ruda czupryna. Jego głos nie jest zbyt charakterystyczny, muzyka też niczym specjalnym się nie wyróżnia. Nie wzbudza we mnie ani zachwytu, ani odrazy. Jestem w stanie posłuchać dwóch jego piosenek i to rzadko, bo szybko mi się przejadają - jak też inne radiowe utwory. Kiedy ukazało się "Thinking Out Loud", chyba bardziej spodobał mi się teledysk niż sama piosenka... No cóż. Ale dawno jej nie słyszałam, a w niedzielne popołudnie z mamą oglądałyśmy "Zanim się pojawiłeś", gdzie utwór znalazł zastosowanie i dobrze wkomponował się z film.
Poniedziałek, piętnasty maj: Counterfeit Enough
Już samym wieczorem, po 22 otworzyłam skrzynkę pocztową i moim oczom okazała się jedna z najlepszych wiadomości ostatniego czasu. Counterfeit i Woodstock?! Ach, to spełnienie najsłodszych marzeń. To brzmienie jest idealne na ten festiwal lub może bardziej ten festiwal jest idealny do tego brzmienia. Żałowałam, że nie pojechałam (chyba) rok temu na ich pierwsze koncerty w Polsce, chociaż cena biletów była zatrważająco niska i lokalizacja idealna. Kiedy znów mieli występ w naszym kraju, cena była znacznie wyższa. Zastanawiałam się i biletu ostatecznie nie kupiłam. Prawdę mówiąc - cieszę się, bo będę miała możliwość usłyszenia ich po raz pierwszy w takim miejscu. Już czuję tę energię!
Wtorek, szesnasty maj: Arctic Monkeys Do I Wanna Know?
Chyba od pół roku jest to moja piosenka na kaca. Powszechnie znana i lubiana, zawsze była spychana przeze mnie na dalszy tor. A jednak. Ostatnio takie brzmienie bardzo przypadło mi do gustu i proszę, oto spodobał mi się ten utwór. Wydaje mi się być na tyle neutralna, że jestem w stanie robić z nią w tle wiele rzeczy, a także na tyle charakterystyczna, aby podnosiła mój poziom pobudzenia i dodawała energii do pracy.
Środa, siedemnasty maj: The Darling Buds Riptide
Po poniedziałkowej rewelacji postanowiłam powrócić do moich początków w zasadzie z Counterfeit, czyli do piosenki, w której Jamie po raz pierwszy objawił mi się w ostrzejszym brzmieniu. Uwielbiam ten utwór! Zawsze wywiera na mnie pozytywny wpływ. Rześka i ożywcza muzyka dobrze mi zrobiła po dość ciężkim dniu, a także poprawiła mi humor w chorobie. Ale Counterfeit porywa mnie bardziej. Czas odliczać do koncertu.
Zdecydowanie nie mój klimat.
OdpowiedzUsuńMoże następnym razem ;)
UsuńNiestety nie kojarzę żadnej z powyższych piosnek, ale to tylko dlatego, że ja na co dzień słucham tylko i wyłącznie polskiej muzy.
OdpowiedzUsuńCzyli zupełnie odwrotnie w stosunku do mnie.
UsuńRaz klimatycznie, raz z mocnym uderzeniem widzę :)
OdpowiedzUsuńTak to już ze mną jest ;)
UsuńCiekawy wpis,ja bardzo lubię Footloose ;)
OdpowiedzUsuńJa muszę w końcu obejrzeć film :)
UsuńTym razem nie uderzasz w moje klimaty, oprócz Sheerana :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Którego niezbyt lubię :D
UsuńNiezła amplituda gatunków, Cradle of Filth – wiadomo wampiry – ale o ile moje skrajnie inne zespoły leżące jeden obok drugiego w dyskografiach mnie nie dziwią, o tyle zawsze dziwią mnie u innych. Może dlatego, że ja wiem skąd uwielbiam "Waltari", "Katatonię" itd., a obok Ananda Project albo cały nurt Retrowave, o tyle u innych oczekujemy chyba łatwiejszego zaszufladkowania. To chyba jest podświadome.
OdpowiedzUsuńUdanego dnia!
P.S.
Byłem na koncercie promującym "Nimphetamine" w Spodku.