Świat nie jest zniszczony. Wciąż istnieje. Być może trudniej jest w nim żyć, ale nadal istnieje.
Stało się coś, czego nigdy w życiu nie mogłabym się spodziewać. Przez myśl by mi nie przeszło, że coś takiego może się wydarzyć. A jednak... Tove Jansson, moja ukochana Tove, mnie zawiodła.Teraz tylko zastanawiam się, po której stronie leży wina - po mojej czy po autorki.
Ja nie chcę się stawać, chcę żyć.
"Słoneczne miasto" to tak naprawdę zbiór dwóch powieści, wydanych pod tytułem tej obszerniejszej. - z tym, że obie są na tyle krótkie, że śmiało można byłoby je nazwać opowiadaniami. Całość liczy sobie zaledwie 300 stron, jednak trzeba wziąć poprawkę na spore marginesy - ja je lubię, ale wiem, że dla niektórych czytelników takie sztuczne dodawanie objętości książkom to oszustwo. Dla mnie akurat to zabieg na plus, bo zawsze mam wrażenie, jakobym szybciej czytała.
Nie ma nic bardziej przerażającego niż ludzie, którzy odchodzą od innych, nie czekając, było to dla niej okropne już w dzieciństwie, a wtedy chodziło tylko o zabawę.
Przyznam się szczerze - nie wiedziałam o czym będzie ta pozycja. Zobaczyłam po prostu, że została wydana kolejna książka Tove i wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Po "Córce rzeźbiarza" zakochałam się w prozie dla dorosłych spod pióra mamusi Muminków, a poprzeczkę ustawiłam wysoko. Co jak co, ale jeśli chodzi o Finkę, chcę przeczytać wszystkie jej książki. Ale, prawdę mówiąc, nie wiem, czy sięgnęłabym po tę lekturę, gdybym miała świadomość tematyki.
Ale najgorzej, jak w ogóle wszystko trwa i trwa jednakowo, a i tak zawsze jest za późno.
"Słoneczne miasto" to powieść o emerytach. Żyją oni w spokojnym miasteczku, w którym nic się nie dzieje, a jedyną atrakcją jest statek, gdzie odwiedzającym wręcza się sztuczne hibiskusy i wita się ich okrzykiem "aloha!", nic wiedzieć zupełnie dlatego. Staruszkowie skupieni są w pensjonatach, gdzie największą świętością są bujane fotele rozstawione na ganku. Każdy z pensjonariuszy jest inny, a owa inność sprawia, że często między nimi wybuchają sprzeczki - oczywiście, o bzdety, ale podobnie jak w rodzinie.
Niełatwo jest żyć z kimś, kto cały czas utrudnia sobie życie, zwłaszcza jeżeli utrudnia pomaganie mu.
Inspiracją autorki było znalezienie się w takowym spokojnym, nieco obumarłym miasteczku w Ameryce. I tutaj nastąpił pierwszy zgrzyt - brak fińskości. Mam wrażenie, że gdyby akcja działa się w Finlandii, wbrew pozorom, działoby się więcej, gdyż taka sytuacja świetnie ilustrowałaby fińską mentalność. A tak miałam wrażenie, że czytam scenariusz do kiepskiego amerykańskiego filmu o emerytach, kolejnej nieśmiesznej komedii.
Nie ma cię. W jakimś sensie nigdy cię nie było.
Zawiodłam się, po raz pierwszy, stylem Tove. Przepięknie bawiła się językiem, a słowa były magią we wszystkich jej książkach, które do tej pory czytałam. W tym wypadku było dość mdło, zabrakło mi wyobraźni i polotu, a czasami nawet i sensu. Nie było już tej charakterystycznej mądrości, choć temat temu sprzyjał. Przyzwyczaiłam się już do fińskiej literatury, w której wszystko dzieje się niespiesznie, a pomiędzy wnoszącymi coś do fabuły wydarzeniami są spore fragmenty w zasadzie po nic - ot, taka odsapka, miejsce na poruszenie kwestii ważnych wartości. Zazwyczaj mało się dzieje i naprawdę zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Ale tutaj to przeszło wszelkie wyobrażenia. We fragmentach nic nie wnoszących nie było żadnej mądrości, żadnych przemyśleń.
Szczerość bywa niebezpieczna.
Jeśli chodzi o tę powieść zawiodła mnie już sama fabuła, jej rozwiązanie i zupełny brak związku między opisywanymi sytuacjami. Punkt kulminacyjny to po prostu kolejne wydarzenie bez żadnego kontekstu w stosunku do wcześniejszych - poprzednie rozdziały mogłyby nie istnieć, a i tak wiedzielibyśmy, o co chodzi. Ale największym problemem są bohaterowie. W domu starości mieszka jeden pan i same panie - na setnej stronie i tak nie wiedziałam, kto jest kim. Ot, puste nazwiska i to wszystko. Jasne, byli oni w jakiś sposób opisani i dość różnili się od siebie... jednak tylko w teorii. Nie miało to żadnego przełożenia na akcję lub sposób wypowiadania się.
Dziwna rzecz z żonami. Człowiek się nie przyzwyczaja... Albo może zanadto się przyzwyczaja...
Sprawą komplikującą i niezwykle mnie drażniącą były dialogi. Część wypowiedzi była zapisywana klasycznie, a część, w środku rozmowy, nie wiedzieć czemu, w postaci zdania oznajmującego, że ktoś powiedział coś. W pewnym momencie sama nie wiedziałam, czy to słowa narratora, czy to przemyślenia bohaterów wypowiedziane na głos, czy faktyczna rozmowa.
Czasem rzecz polega może nie na tym, co się robi, ale na tym, czego się nie robi.
"Kamienne pole" wypadło już zdecydowanie lepiej. Byłabym jednak bardziej pozytywnie do niego nastawiona, gdyby było przed "Słonecznym miastem", które wyssało ze mnie wszelki entuzjazm. Ten utwór to historia dziennikarza, który przechodzi na emeryturę, ale postanawia zmierzyć się z napisaniem biografii pana Igreka. Darzy go jednak tak wielką antypatią, że dopada go brak weny i nie jest w stanie pisać. Życie Igreka jest nudne i schematyczne, a z tak nędznego materiału trudno jest napisać dobry tekst. Wyjazd za miasto z córkami też nie pomaga w pisaniu.
Ty nie wiesz nic o przebaczeniu i wdzięczności, ile razy ktoś był dla siebie miły, myślałeś, że chce czegoś albo że jest naiwny i nie rozumie...
W zasadzie tej powiastce też mogłabym postawić podobne zarzuty, ale wszystko było na mniejszą skalę, a bohaterowie byli zdecydowanie lepiej wykreowani - szczególnie główny bohater, Jonasz. Ponadto następuje pewien sensowny ciąg zdarzeń. Pojawiają się też przemyślenia, ale dopiero na sam koniec wychodzi cały trzon powieści - tak, aby czytelnik sam mógł dojść do tego. Wyraźnie widzi się problem bohatera, zanim on w końcu go dostrzeże.
Wszyscy są tacy sami, wyśpiewują z siebie odległość geograficzną od jakiegoś miejsca, punktu na mapie, nigdy od niego nie uciekną.
Jedyne co mogę zarzucić "Kamiennemu polu" nie wynika z samej książki czy z stylu autorki, ale z opisu na odwrocie okładki. Wydawnictwo popełniło wielką gafę, bo w zasadzie zdradziło cały sens tej powieści. Opis powinien wprowadzać czytelnika w sytuację, która dzieje się na samym początku. Tak dla orientacji. A tutaj zostało przedstawione zakończenie, przez co miało się wrażenie, że opisane wydarzenia przywitają czytelnika na pierwszych stronach, a fabuła potoczy się w innym kierunku. To całkowicie zmieniło sens lektury, a ja przez wszystkie strony czekałam na to, co w zasadzie nastąpiło na końcu, a nie jako punkt zmieniający akcję. Po opisie więc spodziewałam się czegoś innego.
Jest pani pomnikiem. Umarła pani dawno temu i teraz jest pomnikiem.
Chociaż całość wypadła blado, i tak cieszę się, że w końcu tytuł pojawił się w Polsce i miałam okazję go przeczytać. O ile pierwsza powieść wypadła blado, to druga jest bardzo ciekawa, jeśli nie przeczyta się zdradzającego wszystko opisu od wydawcy. Marginesy pod tym względem zawiodły, choć książka wydana jest prześlicznie - piękna okładka i równie piękne skrzydełka, dzięki czemu egzemplarz aż chce się trzymać w dłoni. Dysproporcje pomiędzy dwoma tytułami są jednak wielkie, a widzę to po ilości zaznaczonych wartościowych cytatów - w "Słonecznych miastach" jest ich kilka na ponad 200 stronach, a w "Kamiennym polu" są nawet zaznaczone niemal całe akapity, jeden po drugim, tylko na 80 stronach. I to właśnie ze względu na drugą powieść mogę polecić tę książkę. Chociaż całość mi się nie podobała, to jest to coś, co warto przeczytać. Tove Jansson to nie tylko Muminki i warto poznać jej twórczość dla dorosłych.
A jednak, kiedy maszyna do pisania milkła, miało się zawsze dość okropne uczucie.
Przeczytane: 14.04.2017
Ocena: 4/10
Stało się coś, czego nigdy w życiu nie mogłabym się spodziewać. Przez myśl by mi nie przeszło, że coś takiego może się wydarzyć. A jednak... Tove Jansson, moja ukochana Tove, mnie zawiodła.Teraz tylko zastanawiam się, po której stronie leży wina - po mojej czy po autorki.
Ja nie chcę się stawać, chcę żyć.
"Słoneczne miasto" to tak naprawdę zbiór dwóch powieści, wydanych pod tytułem tej obszerniejszej. - z tym, że obie są na tyle krótkie, że śmiało można byłoby je nazwać opowiadaniami. Całość liczy sobie zaledwie 300 stron, jednak trzeba wziąć poprawkę na spore marginesy - ja je lubię, ale wiem, że dla niektórych czytelników takie sztuczne dodawanie objętości książkom to oszustwo. Dla mnie akurat to zabieg na plus, bo zawsze mam wrażenie, jakobym szybciej czytała.
Nie ma nic bardziej przerażającego niż ludzie, którzy odchodzą od innych, nie czekając, było to dla niej okropne już w dzieciństwie, a wtedy chodziło tylko o zabawę.
Przyznam się szczerze - nie wiedziałam o czym będzie ta pozycja. Zobaczyłam po prostu, że została wydana kolejna książka Tove i wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Po "Córce rzeźbiarza" zakochałam się w prozie dla dorosłych spod pióra mamusi Muminków, a poprzeczkę ustawiłam wysoko. Co jak co, ale jeśli chodzi o Finkę, chcę przeczytać wszystkie jej książki. Ale, prawdę mówiąc, nie wiem, czy sięgnęłabym po tę lekturę, gdybym miała świadomość tematyki.
Ale najgorzej, jak w ogóle wszystko trwa i trwa jednakowo, a i tak zawsze jest za późno.
Niełatwo jest żyć z kimś, kto cały czas utrudnia sobie życie, zwłaszcza jeżeli utrudnia pomaganie mu.
Nie ma cię. W jakimś sensie nigdy cię nie było.
Zawiodłam się, po raz pierwszy, stylem Tove. Przepięknie bawiła się językiem, a słowa były magią we wszystkich jej książkach, które do tej pory czytałam. W tym wypadku było dość mdło, zabrakło mi wyobraźni i polotu, a czasami nawet i sensu. Nie było już tej charakterystycznej mądrości, choć temat temu sprzyjał. Przyzwyczaiłam się już do fińskiej literatury, w której wszystko dzieje się niespiesznie, a pomiędzy wnoszącymi coś do fabuły wydarzeniami są spore fragmenty w zasadzie po nic - ot, taka odsapka, miejsce na poruszenie kwestii ważnych wartości. Zazwyczaj mało się dzieje i naprawdę zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Ale tutaj to przeszło wszelkie wyobrażenia. We fragmentach nic nie wnoszących nie było żadnej mądrości, żadnych przemyśleń.
Szczerość bywa niebezpieczna.
Dziwna rzecz z żonami. Człowiek się nie przyzwyczaja... Albo może zanadto się przyzwyczaja...
Czasem rzecz polega może nie na tym, co się robi, ale na tym, czego się nie robi.
Ty nie wiesz nic o przebaczeniu i wdzięczności, ile razy ktoś był dla siebie miły, myślałeś, że chce czegoś albo że jest naiwny i nie rozumie...
Wszyscy są tacy sami, wyśpiewują z siebie odległość geograficzną od jakiegoś miejsca, punktu na mapie, nigdy od niego nie uciekną.
Jedyne co mogę zarzucić "Kamiennemu polu" nie wynika z samej książki czy z stylu autorki, ale z opisu na odwrocie okładki. Wydawnictwo popełniło wielką gafę, bo w zasadzie zdradziło cały sens tej powieści. Opis powinien wprowadzać czytelnika w sytuację, która dzieje się na samym początku. Tak dla orientacji. A tutaj zostało przedstawione zakończenie, przez co miało się wrażenie, że opisane wydarzenia przywitają czytelnika na pierwszych stronach, a fabuła potoczy się w innym kierunku. To całkowicie zmieniło sens lektury, a ja przez wszystkie strony czekałam na to, co w zasadzie nastąpiło na końcu, a nie jako punkt zmieniający akcję. Po opisie więc spodziewałam się czegoś innego.
Jest pani pomnikiem. Umarła pani dawno temu i teraz jest pomnikiem.
Chociaż całość wypadła blado, i tak cieszę się, że w końcu tytuł pojawił się w Polsce i miałam okazję go przeczytać. O ile pierwsza powieść wypadła blado, to druga jest bardzo ciekawa, jeśli nie przeczyta się zdradzającego wszystko opisu od wydawcy. Marginesy pod tym względem zawiodły, choć książka wydana jest prześlicznie - piękna okładka i równie piękne skrzydełka, dzięki czemu egzemplarz aż chce się trzymać w dłoni. Dysproporcje pomiędzy dwoma tytułami są jednak wielkie, a widzę to po ilości zaznaczonych wartościowych cytatów - w "Słonecznych miastach" jest ich kilka na ponad 200 stronach, a w "Kamiennym polu" są nawet zaznaczone niemal całe akapity, jeden po drugim, tylko na 80 stronach. I to właśnie ze względu na drugą powieść mogę polecić tę książkę. Chociaż całość mi się nie podobała, to jest to coś, co warto przeczytać. Tove Jansson to nie tylko Muminki i warto poznać jej twórczość dla dorosłych.
A jednak, kiedy maszyna do pisania milkła, miało się zawsze dość okropne uczucie.
Ocena: 4/10
Już gdzieś czytałam opinię, że pierwsza powiastka wypada zdecydowanie gorzej od tej drugiej. Ja jeszcze nic z "dorosłej" Tove nie czytałam, ale kiedyś się skuszę.
OdpowiedzUsuńPierwsza, niestety, stanowiła większość. A jeśli chodzi o dorosłą Tove to zdecydowanie polecam "Córkę rzeźbiarza".
UsuńMuszę się z Tobą zgodzić - "Słoneczne miasto" wypada bladziutko, a Tove niestety zawodzi. Całe szczęście "Kamienne pole" zrekompensowało mi pierwszą katastrofę. Szkoda, że tak wyszło. Tym bardziej, że Tove mogła z pierwszej opowieści wyciągnąć znacznie więcej.
OdpowiedzUsuńMam dokładnie takie same odczucia - pierwsza "powieść" miała potencjał, była idealna do prezentowania pewnych wartości. Ale Tove i tak pozostaje moją ulubioną pisarką. Sięgnę po Muminki i gorycz minie ;)
UsuńWłaśnie tak kojarzyłam, że właśnie u Olgi czytałam o tej książce. Pamiętam, że też pisała, że drugie opowiadanie było lepsze.
UsuńDrugie jest lepsze, ale stanowi jedynie dodatek do pierwszego :/
UsuńSzkoda, że sie zawiodłaś :(. Ja na pewno tej pozycji podziękuje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie~ Nataliaaa
http://happy1forever.blogspot.com/
Dobrze, że zawiodłam się tylko na tej pozycji... ;)
UsuńJa też nie mam nic do sporych marginesów. Może gdybym wydawała pieniądze na książki, byłoby inaczej. Ale skoro dostaję je od wydawnictw - im większy margines, tym przeczytam i zrecenzuję szybciej :) Przyznam,że o tym tytule jeszcze nie słyszałam. Ale Twoja ocena na pewno nie zachęca. Raczej nie sięgnę po tę publikację.
OdpowiedzUsuńJa wydaję pieniądze na książki i też mi nie przeszkadzają spore marginesy - nie płaci się za nie, bo dana książka kosztowałaby dokładnie tyle samo, gdyby była cieńsza. Koszt zależy od dopiero marketingu, nazwiska autora i twardej oprawy.
UsuńNiestety słyszałam już, że pierwsza historia zawarta w tej książce nie jest zbyt ciekawa, co odstrasza mnie od sięgnięcia po publikację. Może skuszę się, ale przeczytam tylko drugą historię? Pomyślę. Co do opisów na okładkach, wiele wydawnictw popełnia ten grzech, dlatego ja prawie w ogóle nie zerkam na ostatnią stronę.
OdpowiedzUsuńWtedy trochę szkoda, bo jest to zaledwie 70 stron - reszta to "Słoneczne miasto".
UsuńWiele wydawnictw popełnia ten grzech, owszem, streszczając książkę do połowy. Ale żeby zdradzać całą puentę?
Szkoda, że wypadła tak słabo, bo liczyłam, że będzie znacznie lepsza ;)
OdpowiedzUsuńJa też na to liczyłam.
UsuńWidzę, że szału nie ma, więc nie będę tracić swojego czasu na tę książkę.
OdpowiedzUsuńTym razem raczej nic nie stracisz.
UsuńMam wielką ochotę zapoznać się z utworami Tove Jansson, szczególnie tymi skierowanymi dla dorosłych. Dlatego dziękuję za ostrzeżenie. Przygodę z autorką rozpocznę od innej książki :)
OdpowiedzUsuń"Córka rzeźbiarza" jest do tego idealna. To dobry przeskok pomiędzy Tove dla dzieci a Tove o dzieciństwie.
UsuńSzkoda, że książka okazała się być taka słaba. Po twojej recenzji na pewno po nią nie sięgnę, trochę szkoda czasu, jak tyle dobrych książek czeka na przeczytanie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! http://literacki-wszechswiat.blogspot.com/
Zachęcam jednak gorąco do zapoznania się z innymi książkami autorki, na pewno warto :)
Usuń